Szepty, Krzyki Songtext
von Słoń
Szepty, Krzyki Songtext
Taśma numer 27
Pacjent wyraził zgodę na nagrywanie terapii w formie audio
Sesja numer 10
Dzień dobry Panu
Proszę się nie denerwować, proszę usiąść
Proszę powiedzieć, czy dobrze się pan czuje?
I co się panu dzieje?
I wtedy tabletki przestają działać i przychodzą ludzie z moich snów
I tańczymy razem wokół sterty kości
Mają czarne dłonie i czarne języki
I śpiewamy tak do białego rana
To były urodziny kumpla z klasy, 11 lat miał
Tort, prezenty, ziomki z budy, pokój obok - ojciec, matka
Jego starszy brat zabrał nas po cichu na strych
I uprzedził, że to nie jest zabawa dla pizd
Za mgłą pamiętam, usiedliśmy w kółku, na glebie
Zapaloną świeczkę postawił na kartce z alfabetem
Trzymając się za ręce, siedzieliśmy kilka chwil
I nawet nie pamiętam, kiedy urwał mi się film
Z dwie, trzy godziny później, ocknąłem się w szpitalu
Przy łóżku obok mnie siedzieli mamusia i tatuś
Lekarz mówił coś o krwiaku, robili mi badania
Wsadzili mnie w maszynę, która w chuj hałasowała
Po tym zajściu cała szkoła plotkowała, że podobno
Przy wywoływaniu duchów stała się jakaś okropność
I że mogę mieć coś z głową, choć uspokajał doktor
Że omdlenia w moim wieku zdarzają się non-stop
Mordo, to był dopiero początek domina
Nigdy więcej już nie byłem na niczyich urodzinach
Bo zaczęli mnie unikać, jakby świat o mnie zapomniał
I nawet nauczyciele bali się mnie jak ognia
Nie sądziłem, że katorga dopiero się zaczęła
Rówieśnicy budowali bazy, chodzili po drzewach
I mniemam, że fantazja jest normą w głowie dziecka
Lecz ja dam se rękę uciąć, że wiatr coś do mnie szeptał
Raz szedłem przez cmentarz po korepetycjach z matmy
Serio mi się wydawało, że słyszę jęki umarłych
Że wpełzły mi do czaszki, więc przyśpieszyłem kroku
By wpaść przez przypadek do świeżo wykopanego grobu
Znowu pobudka, szpital, ktoś wezwał karetkę
Obok mnie siedziała mama i trzymała mnie za rękę
Lekarz wypisał receptę nasenne tabletki
"Nie ma się co martwić" - ponownie nas zapewnił
Na żadnej lekcji już skupić się nie mogłem
Wszystko było niewyraźne, jakbym widział świat przez folię
W mej głowie rodziła się jakaś nowa tożsamość
I naprawdę nie wiem ile mnie we mnie jeszcze zostało
Te tabletki usypiają, lecz co noc w chorych snach
Ktoś mnie ciągle przyzywa, niczym matkę głodny ptak
Dosyć mam, jak to wspominam serce pęka jak w imadle
Rodzice podczas kłótni nazywali mnie, "Dziwadłem"
Jedzenie w gardle zaczęło mi puchnąć
Wszystko, co chciałem zjeść, waliło niczym truchło
Myślałem, że mi cuchną ręce i mam brudne palce
Więc starłem je do krwi szczotką w szkolnej umywalce
Nim w czwartek mnie odwieźli karetką na ośrodek
Przeleżałem pod biurkiem nieruchomo całą środę
Bo głos w mojej głowie zaczął przybierać postać
Jakąś bliżej nieokreśloną dziewczynkę lub chłopca
To ma dwie pary oczu, strach mnie przepełnił
Od tego dnia słyszę jego dziwny głos bez przerwy
Kazał mi nic nie mówić nikomu i siedzieć w ciemni
Powiedział, że od teraz kroczę Ścieżką Lewej Ręki
Do dziś mnie gnębi, choć minęło tyle lat
Słyszę go jak się obudzę, widzę go jak idę spać
Powiedz, ile mam cierpieć? Mija druga dekada
A ja dożyłem trzydziestki w zamkniętych zakładach
Zajadam farmakologiczne środki na garści
Oglądam telewizję, mam twarz białą jak wampir
Czuję się jak zakładnik, bo nie ucieknę z ciała
I w końcu posłuchałem głosu, żeby zacząć kłamać
Na pytania psychiatry, "Co tam u mnie?" I w ogóle
Odpowiadam, że o dziwo z dnia na dzień się lepiej czuję
"Mogę nie brać już pigułek, wszystko jest okej"
Aż zmęczony lekarz w końcu podpisał mi glejt
"Nie, nie, na prawdę bardzo się cieszę że już panu lepiej
Życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia
No i mam nadzieje że będziemy się spotkać jak najrzadziej prawda
No to co, dużo zdrowia i takiej siły wewnętrznej panu życzę, do widzenia"
Czterooka postać z moich snów odwiedza mnie coraz częściej
Ma skórę cienką jak papier, widać organy i mięśnie
Za każdym razem, gdy nie śpię, dochodzi mnie jego głos
Każe mi rozbijać okna, połykać tłuczone szkło
Wymiotowałem znów krwią, tak bardzo boję się usnąć
A postać z moich koszmarów już nie jest jedynym mówcą
Gdy mijam lustro - nie patrzę, bo zawsze ktoś stoi obok
A jak się zacznę rozglądać, to wokół nie ma nikogo
Wychodzę nocą na spacer, podążam przez puste miasto
Czuję ich wzrok na sobie, po prostu stoją i patrzą
To, co umarło, powinno nie żyć - koniec i kropka
Czemu akurat ze mną chcą nawiązać kontakt?
Czterooki obojnak moim szaleństwem się karmi
Po całym domu się rzucam, odganiam głosy umarłych
Jestem jak żywy nadajnik, jak stare radio Unitry
Zapijam wódką tabletki, żeby tylko umilkli
Podczas czytania Biblii sparaliżował mnie strach
Ze starej szafy w sypialni dochodził dziecięcy płacz
Chciałem wstać i tam podejść, gdy nagle lament się urwał
I coś niespodziewanie wypchnęło szuflady z biurka
O kurwa, mówią mi, że obłęd mam w oczach
Straciłem wszystkich znajomych i wyglądam jak kloszard
Widziałem wczoraj twarz w oknie, ktoś jakby sprawdzał czy nie śpię
To było dość dziwne, bo mieszkam na czwartym piętrze
Ten głos kąsa jak szerszeń, psycha mi pęka jak krwiak
Przestaję odróżniać prawdę od wizji, które mam w snach
Na chwilę chciałbym być sam, błagam, niech w końcu się zamkną
Jakiś cień przemknął obok i chyba ktoś stoi za mną
Tak bardzo chcę spokoju, diler daje mi kreskę
Nawet nie wiem co ćpam, grunt, że czwartą noc nie śpię
Tęsknię za normalnością, moje życie to piekło
Bo choć nie widzę nikogo, to czuję czyjąś obecność
Jak już muszę się zdrzemnąć, to często nęka mnie
Powracający co jakiś czas ten sam sen
Gdzie niczym czerw się wiję w korytarzu setek rąk
Pojawiających się w nieskończoność, nie wiem skąd
Jak ktoś się pyta, "Co tam?", odpowiadam, "Spoko w chuj"
W kuchni z sufitu jakiś upiór zwisa głową w dół
Z jego ust żółć wypływa, a oczy ma jak ptasznik
I sam nie wiem czy to prawda, czy wytwór mojej fantazji
W ostatnim czasie czterooki skrócił dystans
Widzę go w odbiciu kałuż i sklepowych wystaw
I dzisiaj to wspominam z nieukrywanym żalem
Nie sądziłem, że najgorsze dopiero miało nadejść
Oddycham ciężko, wokół mleczna biel
Dziwne uczucie lekkości, płynę w najgęstszej z mgieł
Pamiętam coś jak przez sen - na oścież otwarte okno
I jestem niemalże pewien, że nagle ktoś mnie popchnął
Bardzo wolno wszystko wokół nabiera kształtu
Kobieta, mówiąca do mnie, ma biały fartuch
Równomierny dźwięk maszyn jak wskazówki w zegarku
Mrużę oczy, chociaż światło jest bledsze niż marmur
Nie wiem ile czasu jestem tu, ale to chyba szpital
Kontakt z rzeczywistością co kilka chwil zanika
Czuję się nijak, ktoś pyta mnie czy czuję ból
Lekarka coś mówi o paraliżu od szyi w dół
Sens tych słów dopływa do mnie powoli
Podczas, gdy leżę bezczynnie, cicho, niczym monolit
Podnoszę oczy, protestuję, chcę wstać i stąd wybiec
A pielęgniarka bez pośpiechu ściera z ust mi ślinę
Próbuję krzyczeć, kończyny odmawiają współpracy
Mimo bezruchu się miotam, rzucam bezdźwięcznie kurwami
Nikt mnie nie słyszy, nie czai, mimo że potwornie rzężę
Nie sądziłem, że we własnym ciele skończę jak więzień
I tak dzień w dzień mi mija, choć to nie jest najgorsze
Skłamałbym, jeśli bym stwierdził, że czas spędzam samotnie
Bo naprzeciwko łóżka nieruchomo jak portret
To czterookie coś przygląda się mej katordze
Mam w głowie jego głos, znowu przyzywa innych
Ich krzyk zdarty od płaczu w mózg się wbija jak szpilki
Brak sił mi, modlę się, że mnie na śmierć zamęczą
A w mym nieruchomym ciele umysł wchłania szaleństwo
Chcę płakać jak dziecko, co mam zrobić? No kurwa
Nie mogę poruszyć palcem, jestem przykuty do łóżka
Z wyrazem bólu na ustach słyszę non-stop ich krzyk
W tej horrorycznej stagnacji będę do końca swych dni
Ja wiem, że dziś ciągną was zakazane zabawy
Lecz pamiętajcie, że niektórych błędów się nie naprawi
Już pora spać szkraby, myjcie zęby i do łóżeczek
Nie igrajcie nigdy z czymś, czego nie rozumiecie
Pacjent wyraził zgodę na nagrywanie terapii w formie audio
Sesja numer 10
Dzień dobry Panu
Proszę się nie denerwować, proszę usiąść
Proszę powiedzieć, czy dobrze się pan czuje?
I co się panu dzieje?
I wtedy tabletki przestają działać i przychodzą ludzie z moich snów
I tańczymy razem wokół sterty kości
Mają czarne dłonie i czarne języki
I śpiewamy tak do białego rana
To były urodziny kumpla z klasy, 11 lat miał
Tort, prezenty, ziomki z budy, pokój obok - ojciec, matka
Jego starszy brat zabrał nas po cichu na strych
I uprzedził, że to nie jest zabawa dla pizd
Za mgłą pamiętam, usiedliśmy w kółku, na glebie
Zapaloną świeczkę postawił na kartce z alfabetem
Trzymając się za ręce, siedzieliśmy kilka chwil
I nawet nie pamiętam, kiedy urwał mi się film
Z dwie, trzy godziny później, ocknąłem się w szpitalu
Przy łóżku obok mnie siedzieli mamusia i tatuś
Lekarz mówił coś o krwiaku, robili mi badania
Wsadzili mnie w maszynę, która w chuj hałasowała
Po tym zajściu cała szkoła plotkowała, że podobno
Przy wywoływaniu duchów stała się jakaś okropność
I że mogę mieć coś z głową, choć uspokajał doktor
Że omdlenia w moim wieku zdarzają się non-stop
Mordo, to był dopiero początek domina
Nigdy więcej już nie byłem na niczyich urodzinach
Bo zaczęli mnie unikać, jakby świat o mnie zapomniał
I nawet nauczyciele bali się mnie jak ognia
Nie sądziłem, że katorga dopiero się zaczęła
Rówieśnicy budowali bazy, chodzili po drzewach
I mniemam, że fantazja jest normą w głowie dziecka
Lecz ja dam se rękę uciąć, że wiatr coś do mnie szeptał
Raz szedłem przez cmentarz po korepetycjach z matmy
Serio mi się wydawało, że słyszę jęki umarłych
Że wpełzły mi do czaszki, więc przyśpieszyłem kroku
By wpaść przez przypadek do świeżo wykopanego grobu
Znowu pobudka, szpital, ktoś wezwał karetkę
Obok mnie siedziała mama i trzymała mnie za rękę
Lekarz wypisał receptę nasenne tabletki
"Nie ma się co martwić" - ponownie nas zapewnił
Na żadnej lekcji już skupić się nie mogłem
Wszystko było niewyraźne, jakbym widział świat przez folię
W mej głowie rodziła się jakaś nowa tożsamość
I naprawdę nie wiem ile mnie we mnie jeszcze zostało
Te tabletki usypiają, lecz co noc w chorych snach
Ktoś mnie ciągle przyzywa, niczym matkę głodny ptak
Dosyć mam, jak to wspominam serce pęka jak w imadle
Rodzice podczas kłótni nazywali mnie, "Dziwadłem"
Jedzenie w gardle zaczęło mi puchnąć
Wszystko, co chciałem zjeść, waliło niczym truchło
Myślałem, że mi cuchną ręce i mam brudne palce
Więc starłem je do krwi szczotką w szkolnej umywalce
Nim w czwartek mnie odwieźli karetką na ośrodek
Przeleżałem pod biurkiem nieruchomo całą środę
Bo głos w mojej głowie zaczął przybierać postać
Jakąś bliżej nieokreśloną dziewczynkę lub chłopca
To ma dwie pary oczu, strach mnie przepełnił
Od tego dnia słyszę jego dziwny głos bez przerwy
Kazał mi nic nie mówić nikomu i siedzieć w ciemni
Powiedział, że od teraz kroczę Ścieżką Lewej Ręki
Do dziś mnie gnębi, choć minęło tyle lat
Słyszę go jak się obudzę, widzę go jak idę spać
Powiedz, ile mam cierpieć? Mija druga dekada
A ja dożyłem trzydziestki w zamkniętych zakładach
Zajadam farmakologiczne środki na garści
Oglądam telewizję, mam twarz białą jak wampir
Czuję się jak zakładnik, bo nie ucieknę z ciała
I w końcu posłuchałem głosu, żeby zacząć kłamać
Na pytania psychiatry, "Co tam u mnie?" I w ogóle
Odpowiadam, że o dziwo z dnia na dzień się lepiej czuję
"Mogę nie brać już pigułek, wszystko jest okej"
Aż zmęczony lekarz w końcu podpisał mi glejt
"Nie, nie, na prawdę bardzo się cieszę że już panu lepiej
Życzę wszystkiego dobrego na nowej drodze życia
No i mam nadzieje że będziemy się spotkać jak najrzadziej prawda
No to co, dużo zdrowia i takiej siły wewnętrznej panu życzę, do widzenia"
Czterooka postać z moich snów odwiedza mnie coraz częściej
Ma skórę cienką jak papier, widać organy i mięśnie
Za każdym razem, gdy nie śpię, dochodzi mnie jego głos
Każe mi rozbijać okna, połykać tłuczone szkło
Wymiotowałem znów krwią, tak bardzo boję się usnąć
A postać z moich koszmarów już nie jest jedynym mówcą
Gdy mijam lustro - nie patrzę, bo zawsze ktoś stoi obok
A jak się zacznę rozglądać, to wokół nie ma nikogo
Wychodzę nocą na spacer, podążam przez puste miasto
Czuję ich wzrok na sobie, po prostu stoją i patrzą
To, co umarło, powinno nie żyć - koniec i kropka
Czemu akurat ze mną chcą nawiązać kontakt?
Czterooki obojnak moim szaleństwem się karmi
Po całym domu się rzucam, odganiam głosy umarłych
Jestem jak żywy nadajnik, jak stare radio Unitry
Zapijam wódką tabletki, żeby tylko umilkli
Podczas czytania Biblii sparaliżował mnie strach
Ze starej szafy w sypialni dochodził dziecięcy płacz
Chciałem wstać i tam podejść, gdy nagle lament się urwał
I coś niespodziewanie wypchnęło szuflady z biurka
O kurwa, mówią mi, że obłęd mam w oczach
Straciłem wszystkich znajomych i wyglądam jak kloszard
Widziałem wczoraj twarz w oknie, ktoś jakby sprawdzał czy nie śpię
To było dość dziwne, bo mieszkam na czwartym piętrze
Ten głos kąsa jak szerszeń, psycha mi pęka jak krwiak
Przestaję odróżniać prawdę od wizji, które mam w snach
Na chwilę chciałbym być sam, błagam, niech w końcu się zamkną
Jakiś cień przemknął obok i chyba ktoś stoi za mną
Tak bardzo chcę spokoju, diler daje mi kreskę
Nawet nie wiem co ćpam, grunt, że czwartą noc nie śpię
Tęsknię za normalnością, moje życie to piekło
Bo choć nie widzę nikogo, to czuję czyjąś obecność
Jak już muszę się zdrzemnąć, to często nęka mnie
Powracający co jakiś czas ten sam sen
Gdzie niczym czerw się wiję w korytarzu setek rąk
Pojawiających się w nieskończoność, nie wiem skąd
Jak ktoś się pyta, "Co tam?", odpowiadam, "Spoko w chuj"
W kuchni z sufitu jakiś upiór zwisa głową w dół
Z jego ust żółć wypływa, a oczy ma jak ptasznik
I sam nie wiem czy to prawda, czy wytwór mojej fantazji
W ostatnim czasie czterooki skrócił dystans
Widzę go w odbiciu kałuż i sklepowych wystaw
I dzisiaj to wspominam z nieukrywanym żalem
Nie sądziłem, że najgorsze dopiero miało nadejść
Oddycham ciężko, wokół mleczna biel
Dziwne uczucie lekkości, płynę w najgęstszej z mgieł
Pamiętam coś jak przez sen - na oścież otwarte okno
I jestem niemalże pewien, że nagle ktoś mnie popchnął
Bardzo wolno wszystko wokół nabiera kształtu
Kobieta, mówiąca do mnie, ma biały fartuch
Równomierny dźwięk maszyn jak wskazówki w zegarku
Mrużę oczy, chociaż światło jest bledsze niż marmur
Nie wiem ile czasu jestem tu, ale to chyba szpital
Kontakt z rzeczywistością co kilka chwil zanika
Czuję się nijak, ktoś pyta mnie czy czuję ból
Lekarka coś mówi o paraliżu od szyi w dół
Sens tych słów dopływa do mnie powoli
Podczas, gdy leżę bezczynnie, cicho, niczym monolit
Podnoszę oczy, protestuję, chcę wstać i stąd wybiec
A pielęgniarka bez pośpiechu ściera z ust mi ślinę
Próbuję krzyczeć, kończyny odmawiają współpracy
Mimo bezruchu się miotam, rzucam bezdźwięcznie kurwami
Nikt mnie nie słyszy, nie czai, mimo że potwornie rzężę
Nie sądziłem, że we własnym ciele skończę jak więzień
I tak dzień w dzień mi mija, choć to nie jest najgorsze
Skłamałbym, jeśli bym stwierdził, że czas spędzam samotnie
Bo naprzeciwko łóżka nieruchomo jak portret
To czterookie coś przygląda się mej katordze
Mam w głowie jego głos, znowu przyzywa innych
Ich krzyk zdarty od płaczu w mózg się wbija jak szpilki
Brak sił mi, modlę się, że mnie na śmierć zamęczą
A w mym nieruchomym ciele umysł wchłania szaleństwo
Chcę płakać jak dziecko, co mam zrobić? No kurwa
Nie mogę poruszyć palcem, jestem przykuty do łóżka
Z wyrazem bólu na ustach słyszę non-stop ich krzyk
W tej horrorycznej stagnacji będę do końca swych dni
Ja wiem, że dziś ciągną was zakazane zabawy
Lecz pamiętajcie, że niektórych błędów się nie naprawi
Już pora spać szkraby, myjcie zęby i do łóżeczek
Nie igrajcie nigdy z czymś, czego nie rozumiecie
Writer(s): Krystian Silakowski Lyrics powered by www.musixmatch.com