Pieśń ślepca Songtext
von Wolna Grupa Bukowina
Pieśń ślepca Songtext
Laską zataczam kręgi na drodze
Dłonią niepewną w ciemności błądzę
Dokąd krok mój zmierza
Dokąd wiatr okrzyk niesie
Eli, lama sabachthani
Po omacku wdycham kurze
Po omacku zrywam jabłka
Które mi śliną kwaśną gardła moszcząc
Spać nie dają nocą
A świat tuż na odległość ręki
Słyszę padają krople
Czuję zapach
Czesanej wiatrem trawy
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
Moje dłonie zwyczajne
Duże i ciepłe
Kryję w nich przed wiatrem
Przed chłodem i ciemnem słowo
Znalazlem je w bukowej dziupli
Gdy ostatnie soki słońca z drzew
Parowały złotą kulą
Zmierzchało już
I moje czekanie z tą chwilą
Znalazło ścieżkę na bezdrożu
Czy wiem jaki byłem
Wypełnił się mej duszy orzech
Nowym
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
I woła mnie bukowina żywicznym zapachem domu
I w ręku ją trzymam i czuję ją w sobie
Wierząc w bukowy święty ogień
Wiem żem już celu jak nieba bliski ziemi
Eli, lama sabachthani
Tlić poczynają się zielenie jesień tuż tuż, rudzieją rżyska
I mocniej bije serce bukowiny w moich dłoniach
I czegóż pragnąć więcej
Pieśń zakończona
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
Niech wykrzyczy niech wyśpiewa to co się wyśniło we mnie
Lasy strzępiaste, góry czarne niebo tupiące niczym kastet
Kraj zawieszony ponad czasem wymiarów pozbawiony czterech
Kto mnie zawiedzie, zaprowadzi Gdzie sen Jak słowo Ciałem się stanie
Dłonią niepewną w ciemności błądzę
Dokąd krok mój zmierza
Dokąd wiatr okrzyk niesie
Eli, lama sabachthani
Po omacku wdycham kurze
Po omacku zrywam jabłka
Które mi śliną kwaśną gardła moszcząc
Spać nie dają nocą
A świat tuż na odległość ręki
Słyszę padają krople
Czuję zapach
Czesanej wiatrem trawy
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
Moje dłonie zwyczajne
Duże i ciepłe
Kryję w nich przed wiatrem
Przed chłodem i ciemnem słowo
Znalazlem je w bukowej dziupli
Gdy ostatnie soki słońca z drzew
Parowały złotą kulą
Zmierzchało już
I moje czekanie z tą chwilą
Znalazło ścieżkę na bezdrożu
Czy wiem jaki byłem
Wypełnił się mej duszy orzech
Nowym
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
I woła mnie bukowina żywicznym zapachem domu
I w ręku ją trzymam i czuję ją w sobie
Wierząc w bukowy święty ogień
Wiem żem już celu jak nieba bliski ziemi
Eli, lama sabachthani
Tlić poczynają się zielenie jesień tuż tuż, rudzieją rżyska
I mocniej bije serce bukowiny w moich dłoniach
I czegóż pragnąć więcej
Pieśń zakończona
Ja jeden mały w strefie cienia
Nie w stanie by cokolwiek zmienić
Sen mi został
Niechaj więc sen krzyczy
Eli, lama sabachthani
Niech wykrzyczy niech wyśpiewa to co się wyśniło we mnie
Lasy strzępiaste, góry czarne niebo tupiące niczym kastet
Kraj zawieszony ponad czasem wymiarów pozbawiony czterech
Kto mnie zawiedzie, zaprowadzi Gdzie sen Jak słowo Ciałem się stanie
Writer(s): Wojciech Belon, Boguslaw Waclaw Juszczyszyn Lyrics powered by www.musixmatch.com