Wilk chodnikowy Songtext
von Bisz
Wilk chodnikowy Songtext
Chodnikowy wilk
Aha
Stare śmieci zbieram w stare szafy
Dzieciaki klną na stare baby
Ja się kłaniam już tak długo się znamy
Tyle wariantów, chorób i pogód
Życie kręci się wokół porodów i zgonów
We wnykach dogorywa młodość
Moje korzenie przechodzą przez oczodoły czaszek
Wiją się w żebrach, jestem zbyt świadomy czasem nieszczęścia
Przez chwilę widzę Twoje oczy jak gwiazdy i to przemija
Jestem sam jak każdy, lecz młode dłonie znów zbierają moje kwiaty wiosną
Z balkonu patrzę na ogrody które rosną i myślę o tych ludziach
Którzy wciąż chcą żyć kombinując jak popchnąć zamiast ciągnąc syf
W każdej rodzinie tu jakiś dzieciak to nadzieja
Która czasem w podstawówce rośnie, potem się rozwiewa
Coraz częściej się upewniam, że marzenia są po to
By się nie spełniać bo nie świata tyczą ale serca
Nie rozwijam się w tempie społeczeństwa
Bo straciłbym istotę mego człowieczeństwa - wolność
Są miasta, muszą trzymać to w klatkach
Wielu pozwala sobie być sobą jedynie na melanżach
Mówią mi chcesz dorosnąć, ja nie chce tak dorosnąć
Mówią mi jak dorosnąć, w dwóch słowach
Łap chomąto
Jedyne czego chcą, twych mięśni i godzin
A to kim jesteś, bądź poważny
Kurwa, kogo to obchodzi? (Cicho)
W koło ani żywej duszy, w tobie też (cicho)
W koło żadnego odgłosu, w tobie zew (cicho)
Zaczyna swą pieśń młodość, pusta miałka
Ktoś położył chuj na świat nasz, masz mnie za świadka
To prawda, masz mnie za dowód i masz się
To życie kiepski żart, mówią ci, "Bierz je poważnie"
Nie chcesz już słyszeć o hajsie, hajsie, hajsie
Lecz nie ma nic ponad te walkę o srajtaśmę
Oddaj się lub poddaj się
Ja będę wyć do pustego nieba
Choć dobrze wiem, że to i tak niczego nie da
Będę czekać aż powrócą tu zmęczone echa
Mego głosu wierząc, że usłyszę twój wśród nich
I będę żyć na krawędzi cienia
Na ostrzu prawdy nie szukając usprawiedliwienia
Dla tego losu wszystkich ludzi bez imienia
Bo ludzie to przyczyny a znaczenia to skutki
Na ścianie wisi zegar, stanął Bóg wie kiedy
Bóg niekiedy śni mi się i mówi, "Musisz przeżyć"
Budzę się wkurwiony, nie mam sił a muszę wierzyć
Że nonsens w którym żyje ma cel, ma mnie zmienić, zmieni
A - może to z braku hajsu
B - może to z braku sensu
C - może to wynik lęków, przyzwyczajeń i kompleksów
Można wymieniać dalej, przyczyn jest alfabet
Ale skutek jest ten sam, dawno przeorałeś banie
Jak jesteś pierdolnięty tu nie dają za to renty
Jak raz się wpieprzysz w gówno, jesteś nim przesiąknięty
Łańcuchy konsekwencji ciągniesz u nóg do śmierci
Różnisz się od reszty, więc jesteś aspołeczny
Wchodzę na wzgórze unieść lekko ciężką głowę, sam na sam z pełnią
Towarzystwo ciężko znoszę
Zawsze chyba byłem sam, zawsze chyba chciałem tego
Na zegarku mam wciąż 00:00
Niech bije zegar w takt moich błędnych kroków
Godzina duchów, sram na to, daj mi spokój
Przerwa od śmierci, życie nie myślę jak je spędzić
Myślę jak je spełnić, do pełni o tym wyje
Nic to nie daje, ale co by niby dało gdybym zamilkł?
Moja pieśń, moja miłość, nie czekamy na nic
Gramy swoją rzecz, wielką rzecz z rzeczy małych
Dobrze wiemy kim jesteśmy dla nas będąc nikim dla nich
(Cicho)
W koło ani żywej duszy, we mnie też (cicho)
W koło żadnego odgłosu, we mnie zew (cicho)
Zaczyna swą pieśń, młodość smutna, wściekła
Znowu wszystko o nas, bez nas
Szkoda łez na mleko rozlane
Na wieku kamień już sam na amen
Wieki wieków czekałem w sprawie wartej chuja, przelałem krew i atrament
Wchodzę na krawędź jak wtedy, gdy byłem ptakiem
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
Aha
Stare śmieci zbieram w stare szafy
Dzieciaki klną na stare baby
Ja się kłaniam już tak długo się znamy
Tyle wariantów, chorób i pogód
Życie kręci się wokół porodów i zgonów
We wnykach dogorywa młodość
Moje korzenie przechodzą przez oczodoły czaszek
Wiją się w żebrach, jestem zbyt świadomy czasem nieszczęścia
Przez chwilę widzę Twoje oczy jak gwiazdy i to przemija
Jestem sam jak każdy, lecz młode dłonie znów zbierają moje kwiaty wiosną
Z balkonu patrzę na ogrody które rosną i myślę o tych ludziach
Którzy wciąż chcą żyć kombinując jak popchnąć zamiast ciągnąc syf
W każdej rodzinie tu jakiś dzieciak to nadzieja
Która czasem w podstawówce rośnie, potem się rozwiewa
Coraz częściej się upewniam, że marzenia są po to
By się nie spełniać bo nie świata tyczą ale serca
Nie rozwijam się w tempie społeczeństwa
Bo straciłbym istotę mego człowieczeństwa - wolność
Są miasta, muszą trzymać to w klatkach
Wielu pozwala sobie być sobą jedynie na melanżach
Mówią mi chcesz dorosnąć, ja nie chce tak dorosnąć
Mówią mi jak dorosnąć, w dwóch słowach
Łap chomąto
Jedyne czego chcą, twych mięśni i godzin
A to kim jesteś, bądź poważny
Kurwa, kogo to obchodzi? (Cicho)
W koło ani żywej duszy, w tobie też (cicho)
W koło żadnego odgłosu, w tobie zew (cicho)
Zaczyna swą pieśń młodość, pusta miałka
Ktoś położył chuj na świat nasz, masz mnie za świadka
To prawda, masz mnie za dowód i masz się
To życie kiepski żart, mówią ci, "Bierz je poważnie"
Nie chcesz już słyszeć o hajsie, hajsie, hajsie
Lecz nie ma nic ponad te walkę o srajtaśmę
Oddaj się lub poddaj się
Ja będę wyć do pustego nieba
Choć dobrze wiem, że to i tak niczego nie da
Będę czekać aż powrócą tu zmęczone echa
Mego głosu wierząc, że usłyszę twój wśród nich
I będę żyć na krawędzi cienia
Na ostrzu prawdy nie szukając usprawiedliwienia
Dla tego losu wszystkich ludzi bez imienia
Bo ludzie to przyczyny a znaczenia to skutki
Na ścianie wisi zegar, stanął Bóg wie kiedy
Bóg niekiedy śni mi się i mówi, "Musisz przeżyć"
Budzę się wkurwiony, nie mam sił a muszę wierzyć
Że nonsens w którym żyje ma cel, ma mnie zmienić, zmieni
A - może to z braku hajsu
B - może to z braku sensu
C - może to wynik lęków, przyzwyczajeń i kompleksów
Można wymieniać dalej, przyczyn jest alfabet
Ale skutek jest ten sam, dawno przeorałeś banie
Jak jesteś pierdolnięty tu nie dają za to renty
Jak raz się wpieprzysz w gówno, jesteś nim przesiąknięty
Łańcuchy konsekwencji ciągniesz u nóg do śmierci
Różnisz się od reszty, więc jesteś aspołeczny
Wchodzę na wzgórze unieść lekko ciężką głowę, sam na sam z pełnią
Towarzystwo ciężko znoszę
Zawsze chyba byłem sam, zawsze chyba chciałem tego
Na zegarku mam wciąż 00:00
Niech bije zegar w takt moich błędnych kroków
Godzina duchów, sram na to, daj mi spokój
Przerwa od śmierci, życie nie myślę jak je spędzić
Myślę jak je spełnić, do pełni o tym wyje
Nic to nie daje, ale co by niby dało gdybym zamilkł?
Moja pieśń, moja miłość, nie czekamy na nic
Gramy swoją rzecz, wielką rzecz z rzeczy małych
Dobrze wiemy kim jesteśmy dla nas będąc nikim dla nich
(Cicho)
W koło ani żywej duszy, we mnie też (cicho)
W koło żadnego odgłosu, we mnie zew (cicho)
Zaczyna swą pieśń, młodość smutna, wściekła
Znowu wszystko o nas, bez nas
Szkoda łez na mleko rozlane
Na wieku kamień już sam na amen
Wieki wieków czekałem w sprawie wartej chuja, przelałem krew i atrament
Wchodzę na krawędź jak wtedy, gdy byłem ptakiem
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
Writer(s): Filip Biernacki, Przemyslaw Tomasz Adach, Jaroslaw Jozef Jaruszewski Lyrics powered by www.musixmatch.com